Smak podróży, zapach i pamięć dotykanych niegdyś zdarzeń – oto bagaż, który pozwala mi tworzyć. W nieustającej pogoni za codziennością, moja praca stała się dla mnie miejscem wyciszenia, za którym tęsknię i na które czekam. Istotą ukochanej przeze mnie techniki pozostaje dotyk kamienia. Dotyk, za sprawą którego zyskuję niezbywalne prawo do zapisania śladu swojej obecności. I tak, od mozolnej walki z materią – ciężarem kamiennej matrycy, aż po uczucie trudnej do jednoznacznego zdefiniowania ulgi, która niczym nagroda wręczana jest mi ilekroć po odbiciu ostatniej płyty wyłania się gotowa, wielobarwna odbitka – tak oto, etapami, docieram do celu. Jak go rozumiem? Z biegiem czasu inaczej. Początkowy podziw dla sztuki włoskiego renesansu ustąpił miejsca fascynacji przedstawieniom martwej natury, która zaowocowała serią litografii inspirowanych twórczością Zurbarana, Hedy, Cotana, Velazqueza czy El Labradora.Tak jak i ja zmieniałem się i zmieniam, tak i moja twórczość pełna jest zwrot.w, których kierunki na przestrzeni ostatnich czterdziestu lat nierzadko dyktowały doświadczenia kulturowe. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem Italię, miałem nieco ponad trzydzieści lat, kiedy odwiedziłem Indie – pięćdziesiąt kilka, a duchowości Tybetu i Chin doświadczyłem mając ich prawie sześćdziesiąt. Dojrzałość podróżnika nabywana stopniowo wraz z kolejnymi, następującymi po sobie seriami wrażeń i przeżyć, miała, jak sądzę, głęboki sens. Jak bowiem inaczej zrozumieć znaczenie i wartość sztuki, jeśli nie poprzez bezpośrednie ich przeżywanie, zanurzenie w kulturze, z której się wytrąciły? Stopniowo, niczym topniejący lód, wspomnienia zmieniały swój stan skupienia, uwalniając kreację. Cykle Mandale i Czakry inspirowane kulturą medytacji nie powstałyby, gdyby nie Indie, Mały Tybet, Ladakh czy Dhankar. Podobnie, bez ambiwalentnej mieszanki uczuć niechęci i szacunku, z którą mierzyłem się przez lata od momentu, gdy po raz pierwszy dotarłem do Chin, nie byłoby Znak.w – serii kaligrafii na japońskich i chińskich papierach. Z tej niejasnej i złożonej fascynacji Państwem Środka i sztuką pisma rozumianą jako fenomen precyzyjnego dotknięcia pędzlem szlachetnego papieru, obudziła się tęsknota za doskonałością i ćwiczeniem śladu ręki. Na wzór japońskiego wojownika trzymającego katanę lub bokken, starałem się po swojemu toczyć boje o prawdę śladu. Na dawno niedrukowanym kamieniu, podobnie jak na przemodlonych i po wielokroć przeczytanych stronicach ksiąg, kryje się prawda wrzuconej w pozorny niebyt przeszłości. Pre-teksty zadrukowane na nowo w formie palimpsest.w nie tyle pozbawiają nas śladów przeszłości, co raczej, dzięki świadomości twórcy, pozwalają przytoczyć na nowo cytaty minionego czasu. Jako artysta od czterdziestu lat nie podążam śladami, lecz za śladem. Wybór litografii, rysunków, lithopasteli i palimpsestów wyjętych z czterech dekad mojej twórczości jest niczym innym, jak nieustającą podróżą, z której wracam z bagażem rys, blizn i znak.w niezmiennie przenoszonych na powierzchnię kamienia w poszukiwaniu prawdy – prawdy śladu.​​​​​​​
The taste of travel, the smell and memory of past events – these are the things that allow me to create. In my constant pursuit of everyday life, my studio became a place of calm for me, which I miss and long for. The essence of my beloved technique is the touch of stone. A touch that gives me an inalienable right to record a mark of my presence. And so, starting from the arduous struggle with matter – the weight of the stone matrix, and ending with the hard to define relief, which feels like a reward when after the final imprint emerges a finished, multi-coloured print, I get to the bottom of things – in stages How do I understand it? Differently, as time passes. My initial admiration for the art of the Italian Renaissance gave way to a fascination with the still life, which resulted in a series of lithographs inspired by the works of Zurbar.n, Heda, Cot.n, Vel.zquez and El Labrador. Just as I have changed, my work is full of twists and turns, whose direction in the past forty years has often been dictated by cultural experiences. When I saw Italy for the first time, I was just over thirty, when I visited India – fifty-something, and I experienced the spirituality of Tibet and China at almost sixty. The traveller’s maturity acquired gradually with successive series of impressions and experiences is, I think, deeply meaningful.How else can you understand the meaning and value of art, if not through experiencing it directly, immersion in the culture from which it emerged? Gradually, like melting ice, memories change their state of matter, releasing creativity. The Mandalas and Chakras series, inspired by the culture of meditation, could not be conceived without India, Little Tibet, Ladakh or Dhankar. Similarly, without the ambivalent mix of aversion and respect that I have felt over the years since I first have gone to China, there would be no Signs – a series of calligraphy on Japanese and Chinese papers. This unclear and complex fascination with the Middle Kingdom and the art of writing understood as the phenomenon of precise brushstrokes on fine paper, the longing for excellence and practising the mark of the hand awakened. Like a Japanese warrior holding a katana or bokken, I tried to fight my war for the truth of the mark. A long unused lithographic stone, like the pages in a book of prayers memorised long ago, hides the truth of a seemingly eradicated past. Pre-texts printed over in the form of palimpsests not so much deprive us of the traces of the past, but rather, thanks to the artist’s awareness, allow us to quote the past. As an artist, for forty years I have not followed in the footsteps but followed a trace. A selection of lithographs, drawings, litho-pastels and palimpsests from the four decades of my work is, in fact, nothing else than a continuous journey, from which I return burdened with scratches, scars and signs invariably transferred to the surface of the stone in search of the truth – the truth of the mark.
Back to Top